Hiddenseemarathon

W sobotę (25/06/2011) Kazik Rabiński wziął udział w maratonie kajakowym na terenie Niemiec realizując kolejny projekt w ramach Kayman Raiders. Opinia o wyścigu wśród rasowych kajakarzy morskich w tym kraju jako o jednym z najtrudniejszych znalazł potwierdzenie podczas tegorocznej edycji.

 
Stały zachodni wiatr 5 B przechodzący w 6 B spowodował zmianę trasy i zamiast okrążania wyspy Hiddensee zawodnicy ścigali się na akwenie Schaproder Bodden, który rozciąga się między Rugią a wspomnianą wyspą Hiddensee. Start i meta znajdowały się w miejscowości Stralsunder. Nawrót został wyznaczony przez organizatorów na otwartym morzu, gdzie uczestnicy musieli walczyć z wiatrem rozpędzającym się od brzegów Danii. Łącznie do pokonania było ok. 65 km.
Białe grzywy, szkwały i ponad metrowa boczna fala tak w skrócie można opisać przebieg maratonu. Newralgicznym punktem był nawrót, gdzie tworzyła się 1.5 metrowa ,łamiąca się i nieregularna fala, która uderzała z różnych stron. Wielu kajakarzy miało tu problemy,a jeden z nich po wywrotce spędził prawie godzinę w wodzie holując kajak do wyspy. Nie został on zauważony przez organizatorów i był prawdopodobnie na granicy hipotermii. Następnym trudnym miejscem był środek zatoki, gdzie wiatr gonił fale z otwartego morza przez przesmyk między wyspami. Niektóre z nich kumulując się ulegały załamaniu zalewając zawodników razem z głową.
Jeden z niemieckich uczestników tak skwitował swoje doświadczenia: „Po nawrocie, gdy wiosłowałem by opuścić najbardziej niebezpieczny odcinek zawodów widoczność ograniczała się do 200 metrów (ze względu na falowanie) a ja w zasięgu wzroku nie miałem żadnego innego kajakarza”. Cień wyspy był tylko częściową ulgą dla zawodników.
Stosunkowo płytki akwen i duża siła wiatru zmuszały do ciągłej koncentracji. Fale wybrzuszały się na ponad 1 metr i nie dawały chwili wytchnienia. Podczas wieczornych rozmów wielu nie kryło potrzeby wykorzystywania podpórki w celu uniknięcia większych kłopotów. Nadzieją, która majaczyła podczas drogi powrotnej, były wieże kościoła w Stralsuner. Przybierając coraz wyraźniejsze kształty były one widomym znakiem zbliżania się do mety.
Stosunkowo płytki akwen i duża siła wiatru zmuszały do ciągłej koncentracji. Fale wybrzuszały się na ponad 1 metr i nie dawały chwili wytchnienia. Podczas wieczornych rozmów wielu nie kryło potrzeby wykorzystywania podpórki w celu uniknięcia większych kłopotów. Nadzieją, która majaczyła podczas drogi powrotnej, były wieże kościoła w Stralsuner. Przybierając coraz wyraźniejsze kształty były one widomym znakiem zbliżania się do mety.
możesz też wypowiedzieć się na temat zdjęć